Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście" to jedna z moich ulubionych serialowych bohaterek. Ogólnie sam serial należy do oglądanych na okrągło w wolnym czasie. Po pierwsze dlatego, że bardzo mnie relaksuje i rozśmiesza. Po drugie jego akcja ma miejsce w Nowym Jorku, mieście moich marzeń. Po trzecie, pomimo zupełnie innej ery mody, z czym wiążą się totalnie odmienne trendy, stylizacje głównych bohaterek są niesamowicie inspirujące. Po czwarte ze względu na fabułę, która dla mnie jest wciągająca i wiarygodna, a także dobrze wyreżyserowana. Każdy odcinek to inny temat, mimo to historia w ramach całego serialu jest spójna i wciągająca.
Do stylizacji bohaterek "Seksu w wielkim mieście" wrócę na pewno w innym poście. Dziś jednak zwróciłabym uwagę na inny element, który zawsze był dla mnie inspirujący w tym serialu. Wiąże się to też z czynnością, jaką dziś przez cały dzień uskuteczniałam - projektowanie wnętrz. W moim wykonaniu było to po raz kolejny przemeblowanie mojego jedynego pokoju tak, aby ergonomicznie wycisnąć z niego jak najwięcej oraz optycznie jak najbardziej go powiększyć.
Mieszkanie singielki Carrie Bradshaw strasznie mi się podobało. Pomimo tego, że do największych także nie należało, przestrzeń była świetnie wykorzystana. Mam tu na myśli mieszkanie przed gruntownym remontem, który bohaterka przeprowadza w pierwszej filmowej części serialu. Zmiany widoczne na zdjęciach poniżej.
Oczywiście najlepszym elementem apartamentu Carrie Bradshaw była garderoba, która stanowiła zarazem przejście z sypialni do łazienki. Ale inne fajne elementy to firanko-zasłonka oddzielająca pokój dzienny od sypialni (które były jednym pomieszczeniem), regał z książkami wzdłuż przejścia przy kuchni, czy cały chaotyczny wystrój. Bardzo też mi przypadło do gustu to, że wszystko jest zagospodarowane właściwie w jednej, otwartej przestrzeni (nie licząc łazienki). Kolory, które tam przeważają, różnorodność, lekki przepych i chaos - to wszystko powoduje, że mieszkanie to jest po prostu urocze i wygląda przytulnie.
Pomimo tego, że Moby nie ma nic wspólnego z projektowaniem wnętrz i przemeblowywaniem mieszkań pod tym postem zamieszczam jedną z jego piosenek. W piosenkach Moby'ego można odnaleźć wszystko, co lubię w muzyce: delikatność, eklektyzm różnych dźwięków i gatunków, ciekawą linię melodyczną, melancholię, nieoczywistość. Poniżej przedstawiam super piosenkę "Shot in the back of the head" z teledyskiem w reżyserii samego Davida Lyncha, idealnie wpasowującego się w nastrój utworu.
1 komentarz:
super!
Prześlij komentarz