Życie, mimo że jest piękne, samo z siebie na co dzień nie relaksuje i nie rozpieszcza. Dlatego większość z nas ma swoje małe, rozkoszne, choć proste (może właśnie w tej prostocie skrywa się cały sekret) elementy prozy życia. Poniżej moja mała prywatna konfesja dotycząca dziwnych relaksujących zwyczajów. Temat może nie jest bardzo związany z Paryżem, ale to cudowne miasto każdego dnia przypomina mi o tym, jak bardzo ważne jest doceniać w swoim życiu właśnie te najmniejsze i najprostsze elementy, bo to one, wg mnie, dają poczuć, że się żyje.
Do moich prostych rytuałów, które budują szczęście w prozie życia należą:
Pękanie łyżeczką skorupki na crème brûlée. Stąpanie po zamarzniętej kałuży. Chodzenie po skrzypiącym śniegu. Robienie "kurka czy kogucik" z przydrożnych trzcin.
Wąchanie kwiatów w kwiaciarni. Noszenie wszędzie ze sobą w kieszeni próbek ulubionych perfum. Zapach i odgłosy iglastego lasu.
Pękanie bąbelków w folii bąbelkowej. Pstrykanie chwastami które się zwijają w małe serpentyny rozrzucając nasiona. Pykanie białymi kulkami z krzaków, których nazwy nie pamiętam.
Picie kakaa z rana zajadając melonem. Sączenie białego schłodzonego wina w gorący dzień nad rzeką.
Kąpiel o poranku nago w stawie, na odludziu, blisko natury i samej siebie. Głaskanie męża z rana po twarzy całej we wzorki odbitych z poduszki. Delikatne gładzenie wody płynąc żaglówką.
Wybieranie kolorów lakierów do paznokci w połączeniu z wyborem nazw lakierów Essie.
Ugniatanie dłońmi ciasta na tartę w foremce. Przyprawianie pachnącymi przyprawami różnych potraw. Prażenie ziaren słonecznika.
Słuchanie bardzo głośno ulubionego utworu na wielkich słuchawkach na łonie natury. Gra na pianinie utworów, które sprawiają, że zapominam o trudnościach z graniem i bardziej ich słucham, niż gram. Usłyszenie swojego ulubionego utworu granego przez grajka/zespół na ulicy w ładnym wykonaniu.
Uczucie melancholii i spełnienia przy przeczytaniu w ekspresowym tempie ostatniej strony książki, zamknięcie jej i wzięcie głębokiego oddechu.
Układanie się wygodnie w fotelu kinowym czując wokół zapach popcornu, nasłuchując powoli uciszających się rozmów, a następnie obserwując reakcje zaciekawionych widzów.
Widok bliskiej osoby po długim czasie niewidzenia się. Dźwięk śmiechu członków rodziny i przyjaciół. Widok śpiących sióstr lub siostrzenicy.
Zimny prysznic z pachnącym peelingiem po ogromnym wysiłku. Odzyskanie energii w trakcie biegania wraz z puszczeniem ulubionej energicznej piosenki. Uczucie zimnego wiatru, prędkości i pędu w trakcie jazdy na snowboardzie.
Wiele takich momentów przychodzi mi do głowy. Są to pewnego rodzaju rytuały, które przywracają mnie do życia, zatrzymują czas, dają uczucie poruszenia, doniosłości, z jednej strony powagi, a z drugiej wesołości, figlarności życia. Paryż nauczył mnie celebrować każdy z nich, pokazał mi ich wagę. La vie en rose!