Wczoraj z okazji urodzin przyjaciół zorganizowałam przyjęcie-niespodziankę, a na nią przygotowałam m.in. sałatkę, którą nazywam imprezową, bo robię ją właściwie na wszystkie imprezy, oraz przepyszny tort urodzinowy - sernik z ciasteczkami Oreo. Poniżej zamieszczam przepisy.
Sałatka "imprezowa"
-mix sałat z rukolą i mix sałat z roszponką (razem ok. 300 g mieszanki różnych sałat - to wygodniejsze niż kupować każdy rodzaj oddzielnie, ale i tak najlepszą opcją jest po prostu świeże zielone warzywa i zioła zebrane z ogródka, tak to mój plan na przyszłość :) -1 dojrzałe awokado - pokroić w kostkę (obieranie awokado może być bajecznie proste - rozkrajamy je na pół, przekręcamy w różne strony rozdzielając tak, że w jednej połówce zostaje pestka. Wbijamy w nią nóż i ją wyjmujemy, a skórkę zdejmujemy palcami) -300 g pomidorków koktajlowych pokrojonych na ćwiartki -200 g zielonych oliwek pokrojonych na połówki -prażone ziarna słonecznika i siemienia lnianego Wszystko razem wymieszać w dużej misce. -sos zrobiony z: balsamico, oliwy z oliwek, ziół prowansalskich i pieprzu dodać do sałatkina chwilę przed podaniem By sałatkę urozmaicić można opcjonalnie do niej dodawać jeszcze: różne rodzaje serów, pomidory suszone, ogórek zielony itp.By zwiększyć rozmiar sałatki można opcjonalnie do niej dodać ugotowany makaron (najlepiej pełnoziarnisty, mogą być wstążki, świderki albo penne).
Sernik z ciasteczkami Oreo
Ciasteczkowy spód:
1. 160 g ciasteczek Oreo bez masy (to jest jakieś 4/5 małych opakowań Oreo. Masę najlepiej oddzielić od Oreo kiedy są dopiero co wyjęte z lodówki, nie wyrzucać ani nie zjadać! Masę z ciasteczek dodaje się do sera białego, ale o tym później) - pokruszyć w blenderze na piasek 2. 70 g roztopionego masłaWymieszać oba składniki i ułożyć na dnie okrągłej tortownicy o średnicy 26 cm wyłożonej papierem do pieczenia lub delikatnie wysmarowanej tłuszczem. Spód piec 5 minut w 170st.
Sernikowa masa: 1. 3 całe jajka 2. 3/4 szklanki białego cukru Dobrze zmiksować razem na delikatną masę w jednej misce. Odstawić 3. 650 g twarogu białego półtłustego miksować dolewając 100 ml mleka chudego Zmiksować na gładką masę. Dodać kilka kropel aromatu waniliowego, masę z Oreo, 180 ml śmietanki 36% 4. Połączyć obie masy, dodać 3 łyżki budyniu śmietankowego/waniliowego, dobrze zmiksować mikserem 5. Do masy dodać pokruszone ciasteczka Oreo i wymieszać łyżką 6. Wlać masę do formy na ciasteczkowy spód 7. Piec 50 minut w temperaturze 170st, nie wyjmować po wyłączeniu piekarnika
Polewa czekoladowa na wierzch:
1. Tabliczkę mlecznej czekolady rozpuścić w wodnej kąpieli z 2 łyżkami masła 2. Cały czas mieszać i gdy oba składniki się ładnie rozpuszczą i połączą dolać 50 ml mleka, dosypać po 1 łyżce ciemnego kakaa i cukru pudru 3. Mieszać aż się połączy, polać sernik 4. Na wierzchu sernika poukładać resztę ciasteczek Oreo
Ten sernik to dużo pracy, ale z drugiej strony jest to najpyszniejsze ciasto, jakie do tej pory jadłam. Więc warto się trochę napracować ;) Dziś zamieszczam bardzo fajny utwór jednego z moich ulubionych zespołów - Air. To muzyka idealna na leniwe popołudnia i wieczory. Poza tym bardzo lubię gwizdanie w piosenkach. Poniżej "Alpha Beta Gaga".
Jednym z moich ulubionych zielonych miejsc w Warszawie jest wspaniały Ogród Krasińskich. To idealne miejsce na piknik, spotkania, spacery, bieganie, odpoczynek itp. Mam niesamowite szczęście, że mieszkam tak blisko, dlatego też, gdy jest ciepło, mogę spędzać tam większość wolnego czasu.
Obecnie trwa modernizacja tego miejsca. Wiąże się to ze sporą wycinką drzew, a to oczywiście zawsze przyciąga przeciwników. Mieszkańcy Muranowa protestowali, stawiali znicze, organizowali debaty itp. Nie wiem jednak skąd taki opór przed zmianami. Rzeczywiście, ogród wygląda teraz nie za ciekawie, w wielu miejscach utrudnione jest przejście, wszędzie leżą ucięte gałęzie, wszystko wygląda trochę łyso. Jednak! to zamierza się zmienić. Na coś zupełnie niesamowitego. Plany modernizacji tego miejsca bowiem są rewelacyjne. Nie mogę się doczekać jak skończy się remont (czas modernizacji przewidywany był na rok, także powinien być otwarty na jesień 2013. Ech, długo jeszcze).
Co do zmian. Poniżej kilka zdjęć z projektu grupy architektów zajmujących się modernizacją z moimi opisami.
Inaczej będzie wyglądało główne wejście od ul. Andersa. Z tamtego punktu lepiej będzie widać zabytkowe centrum Ogrodu - Pałac Krasińskich. Park będzie ogrodzony, nie wiadomo jeszcze czy będzie zamykany na noc. Oczywiście mam nadzieję, że nie - lubiłam tam chodzić na spacery w nocy, a poza tym jest to wygodny skrót w drodze powrotnej do domu ze Starówki.
Plac zabaw w środkowej części zostanie zmodernizowany, pojawią się też nowe place, m.in. dla starszych dzieci (bardzo mnie to cieszy ze względu na moje siostry i siostrzenicę).
Niedziałająca obecnie fontanna zostanie odnowiona. Aleje w parku będą wyłożone kruszywem kamiennym, będzie też specjalna aleja do jazdy na rolkach (nareszcie ktoś pomyślał o warszawskich rolkarzach i nie wyłożył wszystkiego kostką brukową!). Wokół drzew w szerokich alejkach będą ustawione okrągłe ławki, gdzie będzie można usiąść sobie z książką i oprzeć się wygodnie o pień drzewa.
Ze stawu zniknie beton, odnowiona zostanie też kaskada wodna na górce.
To, z czego cieszę się bardzo to elementy rekreacyjne, tj. miejsce do gry w bule czy szachy, a także przyrządy do ćwiczeń (siłownia plenerowa). Od razu przypomina mi się piękny obrazek, który widziałam w którymś z paryskich parków: place zabaw, a na nim bawiące się dzieci, obok grający w bule dziadkowie, jeżdżący na rolkach, rowerach, hulajnogach i biegający młody ludzie. Po prostu nie mogę się doczekać otwarcia tego miejsca. Do tej pory spędzałam tam tyle czasu, ale teraz to chyba będę tam prawie mieszkać.
Przy tej okazji wspomnę o najlepszym (najsmaczniejszym i najwygodniejszym) owocu piknikowym - pamelo. Pamelo to taki grejpfrut, tylko że słodszy i bardziej suchy, przez co wygodnie się go je, zupełnie się po nim nie kleją ręce (a w przypadku dzieci wszystko), tak jak po innych cytrusach. Piosenką na dziś jest "One more kiss dear" zespołu Vangelis. Klimat tej piosenki zdecydowanie kojarzy się z nastrojem filmów noir. A także z cudownymi chwilami spędzonymi w Ogrodzie Krasińskich. Delikatny, ale zadziorny. Bardzo przyjemny do posłuchania, i trochę jak zwiastun wiosny, za którą już naprawdę zaczynam tęsknić.
W sumie często zdarza mi się mieć prawie pustą lodówkę. Jednak mam taką małą umowną listę produktów, które właściwie zawsze mam gdzieś odłożone na wszelki wypadek. Przykładem takiego produktu jest mrożony szpinak, którego zazwyczaj mogę łączyć ze wszystkim innym, co znajdę w tej prawie pustej lodówce, i tworzyć z tego coś całkiem smacznego na obiad. Kilka dni temu miałam właśnie taką "kryzysową" sytuację w mojej lodówce. Dlatego też mrożony szpinak przyszedł mi z pomocą i stworzyłam z niego pyszny sos.
Szpinakowy sos serowy: Najpierw skroiłam 2 zwykłe cebule w kosteczkę, którą poddusiłam na patelni z odrobiną oleju rzepakowego. Dodałam do tego przeciśnięte przez praskę 4 ząbki czosnku. Po chwili (naprawdę krótkiej, żeby czosnek nie zdążał zgorzknieć) dodałam opakowanie trochę już rozmrożonego szpinaku. Gdy rozmroził się na patelni i wszystko się ładnie połączyło dodałam różnego rodzaju sery francuskie pokrojone w kostkę, a tak naprawdę po trochę wszystkich resztek, jakie miałam (pleśniowe, blue, kozie itp.). W momencie, gdy się to wszystko ładnie połączyło smakowo i trochę odparowało dodałam 200 ml śmietany wymieszanej z 200 ml wody i przyprawami (zioła prowansalskie, pieprz, kolendra). To wszystko wymieszałam i jeszcze trochę podsmażyłam. I tak powstała przepyszna szpinakowa mikstura, która wystarczyła na dwa pełne obiady. W pierwszym wydaniu z makaronem penne, posypana świeżą natką pietruszki.
W drugim - z naleśnikami.
Przepis na naleśniki (które pierwszy raz wyszły idealne, nie przypalały się, nie przywierały do patelni, nie za grube, nie za cienkie, nie za suche, nie za mokre) zamieszczam poniżej.
Tradycyjne naleśniki: -3 jajka -1,5 szklanki mleka -0,5 szklanki gazowanej wody -1,5 szklanki mąki pszennej -szczypta soli, szczypta cukru -kilka kropel oleju Wszystko razem zmiksować dobrze (mąkę wsypywać podczas miksowania, żeby nie było grudek). Najlepiej smażyć na specjalnej patelni do naleśników (polecam ten zakup dla maniaków naleśnikowych - naprawdę o wiele przyjemniej się smaży, a nie jest to wyjątkowo drogi produkt). Natłuszczać olejem bardzo delikatnie (najlepszy jest patent mojego męża - zrobienie "poduszeczki" z ręczniku papierowego, namaczać ją delikatnie w oleju i nią rozprowadzać tłuszcz po patelni).
Dziś kawałek Billa Callahana "Too many birds". Świetny głęboki i niski męski głos. Bardzo przyjemny utwór muzyczny. Jej, uwielbiam widok ptaków wracających stadem do parków wieczorem. Jak tylko mam taką okazję siadam w oknie albo gdzieś na dworze i to obserwuję. Strasznie mi się to kojarzy z dzieciństwem. Właściwie nie wiem dlaczego, bo nigdy nie byłam wielką fanką ptaków. Może dlatego, że moja szkoła podstawowa była blisko wielkiego parku i wracając do domu często obserwowałam wielkie stada kraczących ptaków.
Kolejnym moim ulubionym miejscem w Warszawie, które opiszę na blogu jest Muzeum Neonów.
Muzeum Neonów mieszczące się na warszawskiej Pradze jest bardzo ciekawym miejscem na mapie Warszawy. Jego kolekcja jest nieduża, jednak mimo to warto udać się w te dalekie zakątki stolicy, żeby zobaczyć świecące niegdyś relikty miejskiego krajobrazu powojennej Polski.
Muzeum Neonów mieści się na ulicy Mińskiej 25, na terenie Soho Factory. Wejście do Muzeum kosztuje 10 zł.
Jest to bardzo klimatyczne miejsce. Wg mnie obowiązkowy punk zwiedzania Warszawy dla obcokrajowców. Tego rodzaju neony były bowiem nieodłącznym elementem przestrzeni miejskiej w większych miastach Polski w latach PRL-u i 90-tych, a więc istotną częścią historii tego miasta.
Właściciele muzeum mają plany, żeby w miejscu, gdzie stacjonuje "świetlne" dziedzictwo Warszawy, stworzyć oprócz sklepu z gadżetami (który już jest) kawiarnię i klub muzyczny. To z pewnością bardzo dobry pomysł. Neony, powrót do kojarzącej się z PRL-em estetyki, jest w tym momencie bardzo modny wśród warszawiaków, o czym świadczy wiele sklepów z gadżetami inspirowanych tą charakterystyczną stylistyką.
Dodatkowo to muzeum jest świetną inicjatywą, która ma na celu dokumentację i ratowanie, konserwację i odkrywanie historii neonów, które w swoim najlepszym okresie, lat 60-tych i 70-tych, ozdabiały niemal każdy sklep, kawiarnię, bibliotekę czy dom handlowy. Poza tym to nie tylko zwykłe muzeum z eksponatami rozwieszonymi na ścianach. Układ neonów stanowi instalację artystyczną.
W scenerii, w której główną rolę grały "zabytkowe" świetliste hasła reklamowe piosenkarka Monika Brodka miała sesję zdjęciową w jednym z ostatnich wydań magazynu ELLE. Zdjęcia Agaty Pospieszyńskiej bardzo przypadły mi do gustu i to one właśnie zainspirowały mnie do odwiedzenia Muzeum Neonów.
Przechodząc do wątku muzycznego tego postu - bardzo podoba mi się muzyka Brodki. Wg mnie jest to zupełnie nowa jakość na polskim rynku muzycznym. Jej płyta "Granda" ma niepowtarzalny klimat, na który często zdarza mi się mieć ochotę. Także rzeczywiście, płyty Brodki słucham dosyć często, mimo to, zupełnie mi się nie nudzi. Kolejnym istotnym elementem, który sprawia, że dobrze mi się kojarzy muzyka Brodki jest moda. Nie ulega żadnym wątpliwościom, że Monika Brodka to najlepiej ubrana polska celebrytka. Jej styl zawsze wyprzedza trendy na długo przed tym, jak opanują polskie ulice. Inną sprawą jest, że często to właśnie ona wyznacza miejskie trendy. Jedno jest pewne, ma odwagę ubierać się naprawdę oryginalnie i awangardowo, często bardzo kolorowo, wręcz neonowo (tak w temacie neonów).
Poniżej jedna z moich ulubionych piosenek Brodki, dotycząca właśnie Warszawy.
... oraz kilka rad Perfekcyjnej Pani Domu. Posta zacznę właśnie od tego, a później przejdę do przepisu na pieczone indyjskie ziemniaki wg Nigelli i surówkę z białej rzepy z rodzynkami z przepisu mojej mamy.
Perfekcyjną Panią Domu na pewno nie jestem. Nie mogę jeść z podłogi, kiedy tylko tego zapragnę. Mam zazwyczaj pomięte ubrania, często zostawiam zlew pełen brudnych naczyń za sobą nie mając z tego powodu wyrzutów sumienia. Jest jednak kilka zasad utrzymywania porządku domowego, do których stosując się, bardzo ułatwiam i uprzyjemniam sobie życie. Poniżej przedstawię osiem takich zasad, które są super proste, a pomagają w utrzymaniu mieszkania w całkiem niezłym stanie bez większego nakładu wysiłku.
1. zasada PPPD (Prawie Perfekcyjnej Pani Domu):
Zmień sposób myślenia o sprzątaniu itp. To nie musi być takie straszne.
2. zasada PPPD:
Staraj się wstawać wcześniej rano, żeby nie marnować dnia. W ostatnich dniach mam problem z dotrzymywaniem tej zasady z powodu braku słońca, ale powoli zaczynam się motywować do powrotu do tej zasady. Jeśli wstaje się wcześniej jest czas na porządne przygotowanie się do wyjścia, chwilę ruchu, zjedzenie śniadania bez pośpiechu słuchając radia, przygotowanie sobie prowiantu na wynos, wybranie ubrania, w którym będzie się dobrze czuć danego dnia itp.
3. zasada PPPD:
Codziennie wieczorem zmywam naczynia za cały dzień. Wtedy zbieram brudne naczynia porozkładane po wszystkich miejscach w mieszkaniu i zaczynam wielkie zmywanie. Trwa to dużo mnie sumarycznie niż zmywanie po każdym posiłku i jest bardziej ekologiczne - oszczędza się na tym sporo wody.
Jest to także moment, który traktuję jako przyjemną chwilę dla siebie. Po pierwsze dlatego, że w trakcie zmywania na słuchawkach słucham sobie jakiegoś audiobooka albo muzykę. Po drugie dlatego, że na czas zmywania smaruję sobie porządnie dłonie kremem nawilżającym albo maseczką i nakładam rękawiczki gumowe, dzięki którym krem lepiej się wchłania, a ja nie odczuwam na swojej skórze, że zmywam.
Poza tym, kiedy wstaję rano kuchnia błyszczy i o wiele milej jest zjeść śniadanie w takim czystym otoczeniu. No i jest na czym jeść dnia następnego.
Dobrą zasadą jednak jest, żeby w trakcie dnia, pobrudzone naczynia układać w zlewie w jakimś systemie, żeby łatwiej było się do tego zabrać. Czyli np. wszystkie sztućce wkładam do kubka z wodą, talerze układam jeden na drugi, wszystko zalewam gorącą wodą.
4. zasada PPPD:
raz na dwa miesiące robię remanent w ubraniach, butach i dodatkach. Dzięki temu:
- odgracam swoją szafę i pozbywam się ubrań, których już nie noszę,
- zauważam ubrania, których już dawno nie nosiłam, bo były zawalone przez inne
- zyskuję ubrania na Swap Party (imprezę polegającą na wymianie jakimiś przedmiotami, np. ubraniami)
- robię porządek w szafie i wszystko ładnie układam
- wiem, czego potrzebuję i czego jeszcze mi brakuje, a czego już na pewno nie mogę kupować, chociaż nawet byłoby na wyprzedażach za 10 zł.
5. zasada PPPD:
Co sobotę robię pranie ręczników i pościeli na zmianę. Co wychodzi na to, że piorę te rzeczy co dwa tygodnie. Dwa tygodnie to magiczna data dla roztocza, jednego z najważniejszych czynników wywołujących katar sienny czy astmę. Roztocza żyją w optymalnych warunkach do 3 miesięcy, co 3 tygodnie produkując 25-30 nowych osobników każde. Prześcieradło i poszewki powinno się prać co ok. 2 tygodnie w temp. co najmniej 60°C. To samo z ręcznikami. Dzięki systemowi zamiennemu robię tylko 1 takie pranie tygodniowo. Poza tym co miesiąc warto odkurzyć i przewrócić na drugą stronę materac. Dzięki temu oprócz pozbycia się roztoczy, będzie się równomiernie ugniatał.
6. zasada PPPD:
moja szósta zasada niedoskonałej pani domu to różne zasady dobrego przechowywania i jest ona wzorowana na złotych zasadach prawdziwej Perfekcyjnej Pani Domu. Tzn. ogólnie chodzi o to, żeby dobrze i w zorganizowany sposób przechowywać. Po pierwsze warto przechowywać przedmioty jak najbliżej miejsca, w którym są używane. Po drugie przedmioty o podobnym zastosowaniu należy przechowywać razem. Po trzecie zalecam podpisywać wszystkie pudełka nazwami wskazującymi na to, co się w nich przechowuje. Po czwarte (dosyć oczywiste jest) powinno się przechowywać na wierzchu te przedmioty, które są najczęściej używane.
7. zasada PPPD:
w każdą sobotę rano zrób zarys tygodniowego menu. Dzięki temu można zrobić zakupy, które będą idealnie odpowiadać zapotrzebowaniom, przygotować to, co powinno być wcześniej przygotowane itp. Oczywiście chodzi tu tylko o zarys menu. Np. na śniadania owsianki/kanapki z tym i tym (tu produkty na liście zakupów), na obiady: niedziela, poniedziałek, wtorek zupa pomidorowa (potrzebne produkty na listę), środa... itp.
8. zasada PPPD:
chyba najłatwiejsza, ale musi wejść w nawyk, żeby stała się naturalnym odruchem, którego nawet się nie zauważa. Utrzymywanie porządku jest prostsze i szybsze niż sprzątanie. Odłożenie na miejsce czegoś od razu po użyciu jest mniej angażujące niż odkładanie tysiąca rzeczy raz na tydzień. Np. brudne ubrania powinny od razu znajdować się w koszu na bieliznę, a czyste w szafie. Jak coś się zepsuje i raczej tego nie naprawimy, nie warto trzymać tego przez rok w szufladzie, lepiej od razu wyrzucić. Jeśli w szafce walają się niechciane prezenty, z którymi nie wiążą się żadne sentymenty ani miłe wspomnienia - może ktoś inny znalazłby dla nich miejsce u siebie? itd. zasada jest prosta - systematycznie ogarniać nieporządek.
A teraz szybki przepis na pieczone indyjskie ziemniaki. Przepis jest w oparciu o przepis Nigelli, który trochę zmieniłam.
Pieczone ziemniaki po indyjsku:
Składniki i
opis czynności:
800g (4 czy
5 dużych) ziemniaków
4 łyżki
oliwy z oliwek
2 łyżeczki
kurkumy
2 łyżeczki
garam masala
2 łyżeczki
kolendry
2 łyżeczki
ziół prowansalskich
4 ząbki
czosnku
1/2
czerwonej cebuli, pokrojonej w kostkę
sok z 1
limonki
sól morska
Ziemniaki
obrać i pokroić i podgotować ( doprowadzić wodę do wrzenia i gotować z solą,
oliwą i 1 ząbkiem czosnku przez ok. 7 minut). Odsączyć i przerzucić na blachę z
papierem do pieczenia. Posypać wszystkimi przyprawami, czosnkiem i 1/4 cebuli, polać oliwą.
Rozgrzać piekarnik do 200 C. Piec przez pół godziny. Podczas gdy ziemniaki się
pieką, do posiekanej cebuli wycisnąć sok z limonki, wymieszać. Po wyjęciu
ziemniaków z piekarnika posypać solą i odsączoną cebulą.
SURÓWKA Z BIAŁEJ RZEPY Z RODZYNKAMI:
- zetrzeć na tarce o dużych oczkach dwie białe rzepy i jedno jabłko. Dodać łyżkę majonezu i pół łyżki śmietany, garść rodzynek, pieprz i sól. Wymieszać i gotowe.
Mój mąż zrobił jeszcze surówkę z kapusty pekińskiej i czerwonej cebuli i wyszedł z tego bardzo dobry, orientalny obiad. Oczywiście wszystko posypane świeżą natką pietruszki.
W między czasie na Warszawę spadła duża pokrywa białego puchu. To naprawdę bajecznie wygląda, jednak ja zaczynam już tęsknić za wiosną. Wiosno, przychodź już.
Na koniec oczywiście nuta. Dzisiaj "Cry me a river" w wykonaniu niezrównanej Elli Fitzgerald.
Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby zacząć opisywać na blogu moje ulubione miejsca, kawiarnie, restauracje, bary, muzea, galerie, parki, ławki itp. w Warszawie.
Bardzo lubię Warszawę. Jestem tzw. "słoikiem" (co w gwarze warszawiaków oznacza osobę, która przyjechała spoza stolicy i teraz tu pomieszkuje, przywożąc co tydzień słoiki od mamusi). Tzn. w sumie nie w pełnym tego słowa znaczeniu, bo najbardziej lubię gotować sobie sama albo jeść na mieście, ale rzeczywiście zdarza mi się przywieźć od rodziców słoiczki z pysznymi powidłami śliwkowymi, świeżo upieczony chleb Mamy, czy francuskie sery, które mój Tata kupuje nałogowo na przecenach. Od Babci dostajemy za każdym razem jej super oryginalną sałatkę warzywną na słodko w occie i ruskie pierogi. Od rodziców męża przywozimy jedyną taką na świecie sałatkę jarzynową Teściowej i własnoręcznie wędzone wędliny i marynowany łosoś Teścia. Inna sprawa, że do rodzinnego miasta wracam raz na 2 miesiące, więc ta "słoikowa wałówka" pojawia się nieczęsto w naszym małym mieszkaniu. Ale jak już się pojawia, rzeczywiście, prawie nie ma gdzie tego wszystkiego pomieścić. Podsumowując jestem sobie takim połowicznym słoikiem.
(Foto: Zbyszek Szych, z FB Warszawa Nieznana http://www.facebook.com/WarszawaNieznana)
Ale wracając do tematu Warszawy. Jest to świetne miasto do odkrywania. Nie wiem, jak to jest się tu urodzić, ale myślę, że jest to zupełnie inne uczucie poznawać jakieś miasto w sytuacji, kiedy jest się do niego wrzuconym w pewnym momencie dorosłego już życia. Ja już na pierwszym roku studiów postanowiłam sobie, że poznam to miasto jak swoje własne (w sumie niektórzy współstudenci nie mogli uwierzyć, że nie jestem stąd, także myślę, że mission można uznać za complete). Prosiłam prawdziwych warszawiaków, żeby ciągali mnie do swoich ulubionych miejsc, uczestniczyłam w różnych dzielnicowych grach miejskich i świętach dzielnicy, pokupowałam sobie różne książki o Warszawie (zdecydowanie najlepszą pozycją-wskazówką do odwiedzania różnych przemiłych miejscówek okazała się Citydoping Warszawa http://citydoping.com/, a dla wielbicieli słodkości przewodnik po "słodkich" miejscach Warszawy "Sweet warsaw") i na podstawie ich chodziłam po różnych miejscach. Już wtedy próbowałam wcielać w życie zasadę, że za każdym razem chodzę w inne miejsce, bo jest tego tyle, że nie ma czasu na powtórki. Jednak tak się po prostu nie da, a przynajmniej ja nie potrafię. Bo naprawdę uwielbiam wracać do niektórych miejsc, z sentymentu, no i dlatego, że było tam aż tak super. I tak właśnie przechodzę do tematu tych najulubieńszych miejsc, do których tak często zdarza mi się wracać. Pierwszym takim miejscem, o którym napiszę kilka słów jest restauracja White Sushi na Krakowskim Przedmieściu. Jest to moja zdecydowanie ulubiona "susharnia" w stolicy.
(na zdjęciu widoczny zestaw BIG)
Po pierwsze ryby - łosoś po prostu rozpływa się w ustach. Raz nawet udało nam się obserwować jak sushi master przyniósł takiego wieeelkiego łososia i go obrabiał za barem. Maki są zawsze idealnego rozmiaru, dobrze zwinięte, nie rozwalają się w trakcie jedzenia. Ryż jest miękki i delikatny, a kompozycje smakowe dostępne w menu - wyśmienite.
(Foto: z FB White Sushi http://www.facebook.com/pages/White-Sushi/)
Bardzo też lubię wystrój tego miejsca. Jak sama nazwa wskazuje w restauracji przeważa kolor biały. W różnych miejscach rozwieszone są łabędzie z origami, a za barem umieszczona jest finezyjna instalacja z luster, która optycznie powiększa to nieduże miejsce. Pomimo, że White Sushi mieści się w samym centrum, nigdy nie ma tłumów, co akurat mnie bardzo cieszy, ponieważ można posiedzieć i zjeść w kameralnym nastroju.
Są też jednak minusy, choć niewielkie. Niestety w White Sushi nie można kupić prawdziwej liściastej zielonej herbaty japońskiej. Jest za to cały katalog różnych rodzajów herbat firmy Lipton.
Poniżej piosenka Hindi Zahry.Wiem, że z pozoru wydaje się, że to zupełnie niepasujący do japońskiej kuchni klimat piosenki. Jednak mi ta muzyka współbrzmi z tym miejscem. Poza tym japońska kuchnia to dla każdego prawie Polaka egzotyka, a nikt większym usposobieniem egzotyki niż Hindi Zahra chyba nie jest. To piosenkarka francusko-marokańska, pochodzenia berberyjskiego. Klimatem swoich piosenek przypomina takie gwiazdy, jak Billie Holiday, Katie Melua czy Melody Gardot.
Kolejny post o kolejnym moim ulubionym miejscu w Warszawie już niebawem.