Najpierw o lokalu. To była moja pierwsza wizyta w Syrenim Śpiewie i mam nadzieję, że jeszcze nie jeden koncert zachęci mnie do powrotu. Miejsce jest urządzone ze smakiem i pomysłem. To nie kolejna pijalnia wódki i piwa za 4 zł, tylko interesujący architektonicznie (nawiązujący do jakże skromnej estetyki PRL-u) bar z małą sceną oraz całą artylerią ciekawych mocnych alkoholi za ladą.
Teraz o muzyce. Bo to ona oczywiście była głównym bohaterem wieczoru. Quintet zachwycił słuchaczy pięknymi aranżacjami utworów z nowej płyty. Wiele było zadziwiających solówek, które naprawdę zrobiły na mnie wrażenie (najbardziej saksofonowe w wykonaniu Marka Pospieszalskiego oraz perkusyjne wybite przez Kubę Janickiego). Naprawdę świetna zabawa i uczta dla uszu.
Tyryry, tyryry, tyryryryryryyyyyy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz